French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Wyspa Rozbitków

Napisał Louis Even w dniu piątek, 01 październik 2010.

Ukryta tajemnica pieniądza

„Wyspa rozbitków” była jednym z pierwszych artykułów Louisa Evena i pozostaje jednym z naj­bardziej popularnych wyjaśnień tworzenia pienię­dzy jako długu przez prywatne banki. Została prze­tłumaczona na wiele języków: angielski, hiszpań­ski, włoski, niemiecki, polski, portugalski, arabski i malgaski.

1. Uratowani z tonącego okrętu

Statek uległ katastrofie wskutek eksplozji. Lu­dzie szukając ratunku chwytali się jego szczątków. Kiedy było już po wszystkim, pięciorgu z nich udało się uratować. Dryfowali na prowizorycznej tratwie, którą fale niosły, jak chciały. Nie było żadnego znaku, żeby ktoś inny uratował się z katastrofy.

Rozbitkowie od wielu godzin obserwowali ho­ryzont w nadziei, że może spostrzeże ich jakiś okręt. Czy tą prowizoryczną tratwą dopłyną do jakiegoś gościnnego wybrzeża?

Wtem jeden z nich krzyknął:

– Ziemia! Spójrz­cie, ziemia! Właśnie tam do­kąd spychają nas fale!

I kiedy niewyraźny zarys okazał się faktycznie konturem brzegu, rozbitkowie na tratwie zaczęli tańczyć z radości.

Było ich pięciu. Franciszek, wielki i silny, jest cieślą. To on pierwszy zawołał: ziemia!

Paweł jest rolnikiem. Widzimy go na obrazku klęczącego po lewej stronie, jedną ręką opierają­cego się o pokład, a drugą trzymającego maszt.

Następny jest Jakub, doświadczony hodowca bydła. To ten w pasiastych spodniach, klęczący i wpatrujący się w ląd.

Potem Henryk, ogrodnik i rolnik, nieco korpu­lentny, siedzący na kufrze, uratowanym z wraku.

I w końcu Tomasz, mineralog. To ten wesoły gość, stojący z tyłu, z ręką na ramieniu cieśli.

2. Opatrznościowa wyspa

Nasi rozbitkowie poczuli, że wracają do życia, kiedy postawili stopy na lądzie.

Po osuszeniu się i rozgrzaniu zapragnęli po­znać wyspę, na którą wyrzuciły ich fale z dala od cywilizacji. Nazwali ją „Wyspą Rozbitków”.

Po odbyciu krótkiego spaceru przekonali się, że wyspa nie jest pustynnym ugorem. Nie spotkali jednak żadnych ludzi. Natrafili natomiast na nie­liczne stado zdziczałego bydła, z czego mogli wnosić, że dawniej mieszkali tu ludzie. Jakub za­pewnił, że będzie tu można rozwinąć hodowlę by­dła.

Paweł stwierdził, że wyspa w większej części nadaje się pod uprawę.

Henryk oczekiwał obfitych zbiorów z licznych drzew owocowych rosnących na wyspie.

Franciszka zainteresował przede wszystkim las z różnorodnym drzewostanem – jak dobrze byłoby ściąć drzewa i zbudować domy dla małej kolonii.

Tomasza najbardziej zainteresowała skalista część wyspy. Dostrzegł tu oznaki, które wskazy­wały na podłoże bogate w minerały. Tomasz był pewien, że mimo braku ulepszonych narzędzi uda mu się wydobyć z rudy użyteczne metale.

A więc każdy z nich mógłby oddać się swoim ulubionym zajęciom na rzecz wspólnego dobra. Wszyscy dziękowali Opatrzności za uratowanie ich z wielkiego niebezpieczeństwa.

3. Prawdziwe bogactwo

I nasi przyjaciele wzięli się do pracy.

Domy i meble są dziełem cieśli. Z początku zadowalali się skromnym pożywieniem. Lecz wkrótce mogli zebrać plony z uprawianych przez siebie pól.

Z upływem czasu posiadłość rozbitków na wy­spie wzbogacała się. Nie w złoto ani w banknoty, lecz w realne bogactwo: w pożywienie, ubranie, mieszkania – w rzeczy odpowiadające ich potrze­bom.

Każdy z nich pracował w swojej dziedzinie. Wszelką nadwyżkę, jaką ktoś wyprodukował, wy­mieniał za nadwyżki produktów wytworzone przez pozostałych.

Życie na wyspie nie zawsze było łatwe, jak by tego chcieli, gdyż brakowało im wielu rzeczy, do których byli przyzwyczajeni w cywilizowanym świe­cie. Ale los ich mógłby być o wiele gorszy.

Zresztą już w Kanadzie poznali kryzys. Pa­miętają jak musieli się ograniczać, podczas gdy sklepy w odległości dziesięciu kroków od ich do­mów były przepełnione towarami. Tutaj, na Wyspie Rozbitków, przynajmniej nie muszą patrzeć, jak się psują produkty potrzebne do życia. Nie są tutaj znane podatki. I mieszkańcy wyspy nie muszą obawiać się licytacji. Tutaj mają prawo do korzy­stania z owoców swojej ciężkiej pracy.

A więc nasi rozbitkowie eksploatują wyspę i wielbią Boga spodziewając się, że pewnego dnia połączą się ze swoimi rodzinami, zachowawszy dwa największe błogosławieństwa: życie i zdrowie.

4. Wielka trudność

Nasi przyjaciele często zbierali się dla omó­wienia wielu spraw. W bardzo uproszczonym sys­temie gospodarczym, w jakim żyli i pracowali, jedno ich niepokoiło: że nie mają pieniędzy. Barter, prosta wymiana produktów za produkty, ma swoje wady. Nie zawsze produkty do wymiany są równo­cześnie do dyspozycji. Na przykład za drzewo dostarczone rolnikowi zimą można zapłacić wa­rzywami dopiero za sześć miesięcy.

Niejednokrotnie również zdarzało się, że jeden z nich dostarczał produktu dużych rozmiarów, za który chciałby otrzymać zapłatę drogą wymiany na szereg mniejszych artykułów wyprodukowanych przez różnych producentów w różnym czasie.

To wszystko komplikowało sprawy biznesu i bardzo obciążało pamięć. Gdyby w obiegu były pieniądze, każdy z nich sprzedawałby swoje to­wary za pieniądze. Po ich otrzymaniu kupowałby rzeczy, jakie chce, kiedy chce i gdy są do kupienia.

Wszyscy zgodzili się, że system pieniężny byłby dogodny. Ale żaden z nich nie wiedział, jak go ustanowić. Nauczyli się produkować realne bogactwo: rzeczy. Ale zupełnie nie wiedzieli jak wyprodukować pieniądz, symbol tego bogactwa.

Nie wiedzieli, w jaki sposób pieniądz powstaje i jak go stworzyć, gdy go nie ma i gdy zdecydowali się, że chcą go mieć. W ich sytuacji na pewno wielu wykształconych ludzi byłoby też w kłopocie, podobnie jak wszystkie rządy były zakłopotane w okresie dziesięciu lat poprzedzających wojnę. Bra­kowało wówczas jedynie pieniędzy i rządy były wobec tego zagadnienia bezradne.

5. Przybycie jeszcze jednego rozbitka

Pewnego dnia wieczorem, gdy nasi przyjaciele siedząc na wybrzeżu roztrząsali ten problem po raz chyba setny, spostrzegli na morzu szalupę z samotnym wioślarzem, płynącą w stronę brzegu. Pospieszyli mu na ratunek. Wyjawił im, że jest Europejczykiem, który jako jedyny uratował się z rozbitego statku. Miał na imię Marcin.

Uradowani, że mają nowego towarzysza, dali mu to, co mieli najlepszego i pokazali mu całą swoją kolonię.

Opisali mu swoje położenie na wyspie, mó­wiąc:

– Chociaż żyjemy z dala od cywilizacji, nie mo­żemy się skarżyć. Ziemia daje dobre plony, las również przynosi nam korzyści. Jednego nam tylko brakuje: pieniędzy, które by nam ułatwiły wymianę naszych produktów.

– A więc podziękujcie Opatrzności, która mnie do was sprowadziła – odrzekł Marcin.

– Jestem bankierem i pieniądz nie stanowi dla mnie żadnej tajemnicy. W krótkim czasie mogę ustanowić dla was system pieniężny, z którego będziecie zadowoleni. Będziecie mieli wtedy wszystko to, co mają cywilizowani ludzie.

Bankier!… BANKIER!… Anioł, który by przybył prosto z Nieba, nie wzbudziłby w nich większego szacunku. Czyż w krajach cywilizowanych nie przyzwyczaili się kłaniać bankierom, którzy spra­wują kontrolę nad ruchem finansów?

6. Bóg cywilizacji

– Panie Marcinie, jako bankier nie będzie pan na naszej wyspie pracował. Zajmie się pan wy­łącznie naszymi pieniędzmi i finansami.

– Z przyjemnością, z jaką by to zrobił każdy bankier, żeby się przyczynić do wspólnego dobra.

– Zbudujemy panu odpowiednie mieszkanie, które będzie odpowiadało godności bankiera. Czy w międzyczasie możemy pana ulokować w po­mieszczeniu służącym nam do zebrań?

– Oczywiście, moi przyjaciele. Ale najpierw wynieśmy z łodzi ocalone przedmioty: prasę dru­karską, papier i inne akcesoria, a przede wszyst­kim baryłkę, z którą zechciejcie obchodzić się ze szczególną ostrożnością.

Wyładowali wszystko, przy czym baryłka szczególnie ich zaintrygowała.

– Ta baryłka – oświadczył Marcin – jest skar­bem nie mającym sobie równego. Jest pełna ... złota!

Pełna złota! Zdawało się, że z pięciu ciał uleci pięć dusz! Na Wyspę Rozbitków wkroczył bóg cywilizacji. Bóg żółty, zawsze ukryty, ale potężny, straszny, którego obecność czy nieobecność, albo najmniejsze kaprysy mogą decydować o losie wszystkich narodów!

– Złoto! Panie Marcinie, pan jest prawdziwym, wielkim bankierem. O, wasza wysokość! O, czci­godny Marcinie! Najwyższy kapłanie boga, złota! A więc zechce pan przyjąć nasz hołd i przysięgę wierności!

– Tego złota starczyłoby dla całego konty­nentu, moi przyjaciele. Ale złoto nie będzie krążyć. Trzeba je schować, gdyż jest ono duszą wszel­kiego zdrowego pieniądza, a dusza zawsze jest niewidzialna. Wytłumaczę wam to wszystko przy wręczaniu pieniędzy.

7. Zakopywanie bez świadków

Zanim się wszyscy rozeszli na spoczynek, Marcin rzucił pytanie:

– Ile pieniędzy potrzebowalibyście na początek dla przeprowadzania waszych transakcji?

Spojrzeli po sobie i z pokorą poradzili się Mar­cina. Pod wpływem sugestii dobrego bankiera do­szli do wniosku, że każdemu z nich na początek wystarczy po 200 dolarów.

Rozchodząc się wymieniali entuzjastyczne komentarze. I pomimo późnej pory spędzili więk­szość nocy nie śpiąc, a ich wyobrażenia ekscyto­wał obraz złota. Udało im się zasnąć dopiero nad ranem.

Marcin nie tracił czasu. Zapomniał o zmęcze­niu, pamiętając o swojej przyszłości na wyspie w charakterze bankiera. Pod osłoną ciemności nocy wykopał dół, zatoczył do niego baryłkę i zasypał ją ziemią. Dla zatarcia wszelkich śladów przykrył to miejsce starannie ułożoną darnią i posadził tam mały krzew.

Następnie rozpoczął na swojej małej prasie druk 1000 jednodolarowych banknotów. Obser­wując czyste, nowe banknoty wychodzące spod prasy, uchodźca przemieniony w bankiera rozwa­żał:

– Jak te banknoty jest łatwo zrobić! Ich wartość opiera się na produktach, do których sprzedaży będą one służyć. Bez nich banknoty te nie miałyby żadnej wartości. Ale moich pięciu naiwnych klien­tów o tym nie myśli. Sądzą, że gwarancją wartości tych pieniędzy jest złoto! Dzięki ich niewiedzy i nieświadomości trzymam ich w ręku.

8. Do kogo należy nowy pieniądz?

Nazajutrz wieczorem rozbitkowie zebrali się u Marcina. Na stole leżało pięć plików banknotów.

– Zanim te pieniądze rozdzielę pomiędzy was – powiedział bankier – musimy się porozumieć.

– Podstawą pieniądza jest złoto. Złoto, umieszczone w moim banku jest moją własnością. Dlatego pieniądze są moimi pieniędzmi. Och! Nie martwcie się! Pożyczę wam tych pieniędzy i użyje­cie ich na swoje potrzeby. Ale obciążę was odset­kami. Ponieważ na tej wyspie jest mało pieniędzy, a raczej wcale ich nie ma, sądzę, że będzie słuszne, jeśli zażądam od was niewielkiego pro­centu: ośmiu od stu (8%).

– Istotnie, panie Marcinie, jest pan wspaniało­myślny.

– Jeszcze jedno zastrzeżenie: interesy intere­sami, nawet wśród najlepszych przyjaciół. A więc zanim wręczę wam pieniądze, musicie mi podpisać zobowiązanie do zwrotu kapitału wraz z odsetkami. W wypadku waszej niewypłacalności będę zmu­szony skonfiskować waszą własność. Och, to jest zwykła formalność. Bynajmniej nie pragnę waszej własności, zadowolę się swoimi pieniędzmi, co do których jestem pewien, że mi je zwrócicie. A wy zatrzymacie swoją własność.

– To jest słuszne i zgodne ze zdrowym roz­sądkiem, panie Marcinie. Przyłożymy się do pracy ze zdwojoną gorliwością i wszystko panu spłacimy.

– Właśnie o to chodzi. Gdy wyłonią się jakieś nowe problemy, zawsze przychodźcie do mnie po radę. Jako bankier jestem waszym najlepszym przyjacielem. A oto dla każdego z was po 200 do­larów.

I pięciu przyjaciół odeszło zachwyconych, z rę­koma pełnymi pieniędzy i głowami zatopionymi w ekstazie z ich posiadania.

9. Zagadnienie arytmetyczne

Pieniądz Marcina zaczął kursować na wyspie. Wymiany się ożywiły i jednocześnie uprościły. Wszyscy byli zadowoleni i z szacunkiem i respek­tem kłaniali się Marcinowi.

Lecz teraz spójrzmy… Dlaczego Tomasz, mi­neralog, wygląda na tak zatroskanego, siedząc pracowicie z ołówkiem nad kartką papieru? To­masz, jak inni, podpisał umowę, że spłaci Marci­nowi w ciągu roku 200 dolarów plus 16 dolarów odsetek. Przecież jego produkty są jeszcze w ziemi, w kieszeni ma już tylko kilka dolarów, a zbliża się termin płatności?

Długi czas łamał sobie głowę nad tym indywi­dualnym problemem, bez sukcesu. W końcu za­czął rozpatrywać go ze społecznego punktu wi­dzenia.

– Jeżeli weźmiemy pod uwagę całą naszą społeczność na wyspie, czy będziemy w stanie wywiązać się z naszych zobowiązań? Marcin sfa­brykował banknoty na sumę 1000 dolarów, a żąda od nas zwrotu 1080 dolarów. Nawet jeżeli zbie­rzemy wszystkie pieniądze, jakie są na wyspie chcąc mu je oddać będzie ich tylko 1000 dolarów, a nie 1080 dolarów. Nikt nie ma tych dodatkowych 80 dolarów. Produkujemy rzeczy, a nie dolary. Tak więc Marcin będzie mógł zawładnąć całą wyspą, ponieważ nie możemy mu zwrócić kapitału wraz z odsetkami (procentem).

Jeżeli są nawet tacy, którzy są w stanie spłacić cały swój dług nie troszcząc się o drugich, to nie­którzy z nich zbankrutują od razu, inni przetrwają. Ale w końcu i na tych ostatnich przyjdzie kolej! Wtedy bankier stanie się właścicielem całej wyspy. Chcąc temu zapobiec musimy się zorganizować i wspólnie uregulować nasze sprawy.

Tomasz bez trudu przekonał swoich towarzy­szy, że Marcin ich oszukał. Dlatego postanowili powtórnie się z nim spotkać.

10. Dobroczynność bankiera

Marcin wyczytał z ich twarzy, co się dzieje w ich duszach. Zachował jednak dobrą minę. Impul­sywny Franciszek przedstawił mu sprawę:

– W jaki sposób mamy panu oddać 1080 dola­rów, skoro na całej wyspie jest tylko 1000 dolarów?

– Te dodatkowe 80 dolarów stanowią procent, moi przyjaciele. Czy wasza produkcja nie powięk­szyła się?

– Tak, ale pieniądz się nie powiększył. Pan domaga się pieniędzy, a nie towarów. Tylko pan robi pieniądze. Otóż pan wydrukował tylko 1000 dolarów, a żąda pan zwrotu 1080 dolarów. Nie możemy panu tyle oddać!

– Chwileczkę, moi przyjaciele. Bankier zawsze się dostosowuje do okoliczności, dla większego dobra ogółu… A więc spłaćcie mi tylko procent: nie więcej niż 80 dolarów. Kapitał zatrzymajcie.

– Czy pan umarza cały nasz dług, 200 dolarów każdemu z nas?

– O, nie! Przykro mi, ale bankier nigdy nie re­zygnuje ze spłaty długu. W końcu oddacie mi wszystkie pieniądze, które wam pożyczyłem, ale co roku będziecie mi spłacać tylko odsetki. Nie będę się domagał zwrotu kapitału. Być może nie­którzy z was nie będą mogli płacić nawet samych odsetek, gdyż pieniądze krążą od jednych do dru­gich. Ale zorganizujcie się jako państwo i przyjmij­cie system dobrowolnej składki, co nazywa się podatkiem. Tych, którzy mają więcej pieniędzy obciążycie większym podatkiem, biednych – mniejszym. Byleście spłacili mi w całości sumę odsetek, to ja będę zadowolony, a wasze małe państwo będzie się pomyślnie rozwijać.

Nasi przyjaciele wyszli trochę uspokojeni, ale wciąż wątpiący.

11. Ekstaza Marcina

Po odejściu towarzyszy Marcin skupia się i myśli: „Mój interes jest dobry. Ci ludzie są praco­wici, ale nie znają się na rzeczy. Ich ignorancja i łatwo­wierność stanowi moją siłę. Poprosili mnie o pie­niądze, a ja zakułem ich w kajdany niewoli. Pod­czas gdy ich oszukałem, obsypali mnie kwia­tami”.

“Istotnie, mogli się zbuntować i wrzucić mnie do morza. Ale... Mam ich podpisy. Są uczciwi. Dotrzymają swoich umów. Uczciwi i ciężko pracu­jący ludzie zostali stworzeni na tym świecie, żeby służyć bankierom i finansistom”.

”O, wielki bankierze! Czuję w sobie twój ge­niusz! O, światły mistrzu, słusznie powiedziałeś: ‘Dajcie mi kontrolę nad finansami narodu, a nie będzie dla mnie miało znaczenia, kto tworzy jego prawa’. Ja, Marcin, jestem panem Wyspy Rozbit­ków, ponieważ kontroluję jej system pieniężny”.

“Moja dusza jest przepełniona entuzjazmem i ambicją. Czuję, że mógłbym rządzić całym świa­tem. To, co zrobiłem tutaj, mógłbym przeprowadzić na całej Ziemi. Niech tylko wydobędę się z tej wy­sepki: wiem, jak rządzić światem, nie dzierżąc berła”.

“Z największą rozkoszą wpajałbym swoją filo­zofię w głowy tych, którzy kierują społeczeństwem: bankierów, przemysłowców, polityków, reformato­rów, profesorów, dziennikarzy – a staliby się moimi sługami. Masy są stworzone do życia w niewol­nictwie, podczas gdy elita jest ustanowiona jako ich nadzorcy”.

I w olśnionym umyśle Marcina powstaje cała struktura systemu bankowego.

12. Nieznośny koszt życia

Tymczasem sytuacja na wyspie się pogarsza. Wprawdzie produkcja wyraźnie wzrosła, ale spadła ilość wymiany towarów (transakcji). Marcin pilnuje swoich interesów, ściągając odsetki regularnie. Pozostali muszą myśleć o odłożeniu pieniędzy dla niego.

Pieniądz zakrzepł, zamiast krążyć swobodnie. Ci, którzy płacą najwyższe podatki, występują przeciw tym, którzy płacą mniej. Podnoszą ceny, żeby w ten sposób zrekompensować swoje straty. A najbiedniejsi, którzy nie płacą podatków, narze­kają na drożyznę i kupują coraz mniej.

Nawet, gdyby jeden z drugim podjęli pracę za­robkową, zaczęliby nieustannie domagać się pod­wyżek płac, żeby dostosować się do coraz wyż­szych kosztów życia, do drożyzny.

Obniża się moralność, zanika radość życia, praca nie sprawia już zadowolenia. Bo po co pra­cować? Produkty trudno jest sprzedać, a jeżeli się je sprzeda, trzeba płacić Marcinowi podatki. A więc trzeba się ograniczać. To jest prawdziwy kryzys. I jeden drugiego oskarża o brak miłosierdzia i o to, że jest powodem drożyzny.

Pewnego dnia Henryk, siedząc w swoim sa­dzie, doszedł do wniosku, że „postęp”, jaki przypi­sują systemowi pieniężnemu ustanowionemu przez bankiera, wszystko na wyspie popsuł. Z pew­nością oni sami mają wady, ale system Mar­cina podsyca w nich to, co w ludzkiej naturze jest naj­gorsze.

I Henryk postanowił przekonać swoich przyja­ciół i zjednoczyć ich do akcji. Zaczął od Jakuba. Z nim poszło mu łatwo.

– Och, nie jestem uczony – powiedział Jakub – ale już od dłuższego czasu czuję, że system tego bankiera jest bardziej zepsuty niż nawóz w mojej oborze ubiegłej wiosny.

Wszyscy po kolei zrozumieli to i postanowili ponownie spotkać się z Marcinem.

13. U kowala kajdanów

U bankiera rozpętała się burza.

– Na naszej wyspie brakuje pieniędzy, bo pan nam je zabiera! Płacimy i płacimy, i jesteśmy wciąż panu winni tyle, ile byliśmy na początku. Pracu­jemy, uprawiamy ziemię i powodzi się nam gorzej niż przed pana przybyciem. Długi! Długi! Jesteśmy aż po szyję w długach!

– Och! Bądźcie chłopcy rozsądni! Wasze inte­resy kwitną i to wszystko dzięki mnie. Dobry sys­tem bankowy jest największym skarbem kraju. Ale żeby ten system działał korzystnie, musicie mieć wiarę w bankiera. Przychodźcie do mnie, jakbyście przychodzili do swojego ojca ... czy chcecie więcej pieniędzy? Bardzo dobrze. Moja baryłka złota jest warta o wiele tysięcy dolarów więcej. Obciążając waszą własność długiem (hipoteką), pożyczę wam nowych tysiąc dolarów.

– Tak! Teraz nasz dług podskoczy do 2000 dolarów! Będziemy musieli panu płacić dwukrotnie większy procent, latami, do końca naszego życia!

– Tak, ale w miarę, jak będzie wzrastać war­tość waszych nieruchomości, będziecie mogli za­ciągać nowe pożyczki, a spłacać będziecie mi zawsze tylko odsetki. Zsumujcie wasze wszystkie długi w jeden – to się nazywa długiem skonsolido­wanym. I możecie dodawać go do długu rok po roku.

– I zwiększać podatki rok po roku?

– Oczywiście. Ale jednocześnie każdego roku będzie się powiększać wasz dochód.

– A więc w miarę, jak wskutek naszej pracy wyspa będzie się rozwijać, będzie się powiększać nasz zbiorowy dług!

– Owszem, tak jak się to dzieje we wszystkich cywilizowanych państwach. Obecnie dług pu­bliczny jest jak gdyby miernikiem dobrobytu kraju.

14. Wilk pożera owce

– Czy pan, panie Marcinie, nazywa to zdrowym systemem pieniężnym? Dług publiczny, gdy staje się nieunikniony i niespłacalny, nie jest zdrowy, lecz szkodliwy.

– Wszelki zdrowy pieniądz, moi panowie, jest oparty na złocie i wychodzi z banku w postaci dłu­gów. Dług narodowy jest dobrą rzeczą, nie po­zwala ludziom na zbytnie zadowolenie. Rządy ujarzmiane są najwyższą i ostateczną mądrością ucieleśnioną w bankierach. Ponieważ jestem ban­kierem, jestem na waszej wyspie pochodnią cywili­zacji. Będę dyktował waszą politykę i regulował wasz standard życia.

– Panie Marcinie, jesteśmy tylko prostymi ludźmi, ale bynajmniej nie chcemy takiej cywiliza­cji. Nie pożyczymy już od pana ani jednego centa. Niech to będzie pieniądz zdrowy czy niezdrowy, ale nie chcemy więcej mieć z panem do czynienia.

– Współczuję wam, panowie, z powodu waszej niemądrej decyzji. Ale skoro ze mną zrywacie, przypominam o waszych zobowiązaniach. A więc oddajcie mi wszystko: kapitał i odsetki (procent).

– Ależ to jest niemożliwe! Nawet gdybyśmy oddali panu wszystkie pieniądze, jakie są na wy­spie, jeszcze bylibyśmy panu dłużni.

– Nic na to nie poradzę. Czyście nie zagwa­rantowali mi na piśmie? Tak, czy nie? A więc na mocy świętości umów przejmuję wszystkie wasze zadłużone własności stanowiące gwarancje, jak to ustaliliśmy wówczas, gdy byliście tak uszczęśli­wieni z mego przybycia. Ponieważ nie chcecie służyć potędze pieniądza dobrowolnie, zmuszę was do tego siłą. Nadal będziecie eksploatować wyspę, ale już dla mnie i na moich warunkach. Odejdźcie, jutro wydam wam rozkazy.

15. Kontrola prasy

Jak prawdziwy bankier, Marcin wiedział, że kto sprawuje kontrolę nad systemem pieniężnym ja­kiegoś narodu, sprawuje kontrolę nad samym na­rodem. Ale Marcin zdawał sobie sprawę, że dla osiągnięcia tego celu trzeba się postarać, by naród żył w nieświadomości. Dlatego należy go zainte­resować innymi sprawami.

Marcin zaobserwował, że spośród pięciu roz­bitków dwóch było konserwatystami, a trzech libe­rałami. Rozwinęło się to w trakcie ich wieczornych rozmów, szczególnie po tym, jak popadli w niewol­nictwo. Pomiędzy konserwatystami i liberałami zaczęły narastać stałe tarcia i niezgoda.

Toteż pomógł on zorganizować dwa ugrupo­wania polityczne: partię konserwatystów i libera­łów. Finansuje obie partie, zyskując w ten sposób pewność, że ten, kto zostanie wybrany pozostanie na jego usługach, zamiast służyć ludowi.

Henryk, który był najmniej stronniczy, uważa­jąc, że wszyscy mają takie same potrzeby i aspira­cje, zasugerował utworzenie związku wszystkich ludzi, żeby wywarli nacisk na władze. Takiego związku Marcin nie mógłby uznać, ponieważ poło­żyłoby to kres jego rządów. Żaden dyktator, ban­kier, finansista czy ktokolwiek nie mógłby stanąć przed wykształconymi i zjednoczonymi ludźmi.

Marcin starał się rozjątrzyć te ich polityczne dysputy do najwyższego stopnia. Przy pomocy swojej małej prasy drukarskiej wydawał dwa tygo­dniki: „Trybunę” dla liberałów i „Głos” dla konser­watystów.

„Trybuna” w skrócie mówiła: „Jeżeli nie jeste­ście już panami u siebie, to z powodu tych zdra­dzieckich konserwatystów, którzy zawsze są przy­klejeni do wielkich interesów”.

„Głos” w skrócie mówił: „Wasza zrujnowana gospodarka i dług państwowy jest dziełem tych przeklętych liberałów, którzy zawsze są gotowi do politycznych awantur”.

I nasze dwa polityczne ugrupowania kłóciły się w najlepsze zapominając, że głównym sprawcą ich niezgody jest kontroler i władca pieniędzy, bankier Marcin.

16. Cenne znalezisko

Pewnego dnia Tomasz, mineralog, odkrył w głębi małej zatoki, wśród sitowia, opuszczoną łódź. Brakowało w niej wioseł i jakichkolwiek śladów, że ją ktoś używał. Tomasz znalazł w łodzi skrzynię w dość dobrym stanie, z kilkoma sztukami bielizny, z paroma drobnymi przedmiotami i albumem pod tytułem „Pierwszy rok Kredytu Społecznego”.

Zasiadł do czytania. Treść książki pochłonęła go, a twarz mu się rozjaśniła.

– Ależ – zawołał – powinniśmy to wiedzieć od dawna!

„Wartość pieniądza w żadnym wypadku nie opiera się na złocie, lecz na produktach, które za pieniądze można kupić.

Krótko mówiąc, pieniądz powinien być rodza­jem księgowości, kredytem przechodzącym z jed­nego konta na drugie, w zależności od kupna i sprzedaży. Ogólna suma pieniędzy zależy od ogólnej ilości produktów.

Wzrostowi produkcji zawsze musi towarzyszyć odpowiedni wzrost ilości pieniędzy. Nigdy w żad­nym czasie nie należy płacić odsetek od nowego pieniądza (pieniądz nie może być oprocentowany). Postęp nie jest reprezentowany przez wzrost długu publicznego, lecz przez dywidendę równą dla wszystkich… Ceny dostosowane są do ogólnej siły nabywczej przez współczynnik cen. Kredyt Spo­łeczny…”

Tomasz nie mógł się dłużej opanować. Wstał i ruszył pędem, z książką w ręku, żeby podzielić się z tym wspaniałym odkryciem ze swoimi czterema towarzyszami.

17. Pieniądz – elementarna księgowość

I Tomasz zmienił się w profesora. Uczył innych tego, czego sam się nauczył z przesłanej przez Boga publikacji Kredytu Społecznego.

– Oto – rzekł – co można by zrobić bez ban­kiera, bez jego złota, bez zaciągania długów.

– Otwieram konto na nazwisko każdego z nas. W kolumnie po prawej stronie zapisuję wpływy (kredyt), które powiększają konto; po lewej stronie zapisuję wydatki (debet), które zmniejszają konto.

Każdy z nas na początek chciał po 200 dola­rów. Wpisujemy 200 dolarów jako wpływy dla każ­dego. I w tym momencie każdy ma natychmiast 200 dolarów.

Franciszek kupuje od Pawła produkty za 10 dolarów. Z konta Franciszka odejmuję więc 10, zostaje mu 190. Dodaję 10 Pawłowi, który ma te­raz 210.

Jakub kupuje u Pawła za 8 dolarów. Odejmuję 8 Jakubowi, któremu zostaje 192. Konto Pawła wzrosło do 218.

Paweł kupuje drewno od Franciszka za 15 do­larów. Pawłowi odejmuję 15, ma on teraz 203. 15 dodaję Franciszkowi, który ma teraz 205.

I tak dalej, z jednego konta na drugie, całkiem tak samo, jak papierowe banknoty przechodzą z jednej kieszeni do drugiej.

Jeżeli ktoś z nas potrzebuje pieniędzy na po­większenie swojej produkcji, otwiera się mu nowy potrzebny kredyt, bez oprocentowania, który odda on do funduszu kredytowego po dokonaniu sprze­daży. To samo odnosi się do nowych inwestycji publicznych, które są finansowane (odzwiercie­dlane) nowym kredytem.

Konto każdego powiększa się również okre­sowo o dodatkową sumę, w zależności od postępu społecznego, bez zabierania innym. I to jest dywi­denda narodowa. W ten sposób pieniądz staje się narzędziem służącym.

18. Rozpacz bankiera

Wszyscy dobrze to zrozumieli. Mała społecz­ność wyspy stała się społecznością systemu Kre­dytu Społecznego. Nazajutrz Marcin otrzymał list opatrzony pięcioma podpisami.

„Szanowny Panie, Pan nas zadłużył, opodat­kował i wykorzystał całkiem niepotrzebnie. Nie potrzebujemy, żeby Pan nadal kierował naszym systemem pieniężnym. Odtąd będziemy mieć wszystkie potrzebne nam pieniądze bez złota, bez długów, bez złodzieja. Od dziś ustanawiamy na Wyspie Rozbitków system Kredytu Społecznego. Dywidenda narodowa zastąpi dług narodowy.

Jeżeli Pan domaga się zwrotu kapitału, mo­żemy Panu oddać wszystkie pieniądze, jakie Pan dla nas sfabrykował, ale nic ponadto. Nie może się Pan domagać zwrotu tego, czego Pan nie wytwo­rzył”.

Marcin jest zrozpaczony. Jego imperium się wali. Jego marzenia rozpadły się. Co ma teraz zrobić? Wszelkie argumenty będą daremne. Pięciu ludzi stało się Kredytowcami Społecznymi. Pie­niądz i kredyt nie stanowią już dla nich żadnej ta­jemnicy, tak samo jak dla Marcina.

– Och, co robić? Ci ludzie zostali oświeceni i pozyskani przez Kredyt Społeczny. Ich doktryna rozszerzy się znacznie szybciej niż moja. Czy po­winienem błagać ich o przebaczenie? Stać się jednym z nich? Mam uczynić to ja, finansista i ban­kier? Nigdy! Raczej odejdę i spróbuję żyć na ubo­czu.

19. Wykryte oszustwo

W celu zabezpieczenia się przed wszelkimi pretensjami bankiera, jakie mógłby w przyszłości sobie rościć, nasi przyjaciele postanowili wystawić mu dokument, stwierdzający, że posiada on znowu to wszystko, co przywiózł na wyspę.

Dlatego sporządzili ogólny inwentarz: łódź, wiosła, mała prasa drukarska i …osławiona baryłka złota.

Marcin musiał wskazać miejsce, gdzie ją ukrył. Przy wykopywaniu jej nasi przyjaciele odnieśli się do niej już z o wiele mniejszym respektem. Pod wpływem Kredytu Społecznego nauczyli się gar­dzić fetyszem złota.

Tomasz, mineralog, kiedy pomagał podnosić baryłkę spostrzegł, że jest zbyt lekka jak na złoto.

Porywczy Franciszek długo się nie wahając uderzył siekierą: oczom ich ukazało się wnętrze baryłki. Ani grama złota! Kamienie, nic więcej, tylko zwykłe kamienie, bez żadnej wartości! Nasi przyja­ciele nie mogli ze zdumienia przyjść do siebie.

– Pomyśleć, że niegodziwiec nas tym czaro­wał! Ale też trzeba było być naiwnym, by popaść w ekstazę na samo słowo: ZŁOTO!

– Pomyśleć, że całą swoją własnością zagwa­rantowaliśmy za kawałki papieru opartego na czte­rech szuflach kamieni. To jest grabież pomnożona przez kłamstwo!

– Pomyśleć, że w ciągu wielu miesięcy kłócili­śmy się i nienawidziliśmy z powodu takiego oszu­stwa! Diabeł!

Gdy tylko Franciszek podniósł siekierę, bankier puścił się pędem w stronę lasu.

Po otwarciu baryłki i ujawnieniu obłudy i dwuli­cowości nikt więcej nie słyszał o bankierze Marci­nie.

Wkrótce po tym przepływający w pobliżu wy­spy statek zauważył na niej oznaki życia i zarzucił kotwicę niedaleko brzegu. Nasi rozbitkowie dowie­dzieli się, że statek płynie do Ameryki i postanowili powrócić nim do Kanady. Najważniejsze dla nich było to, żeby zabrać ze sobą album „Pierwszy rok Kredytu Społecznego”, który ocalił ich z rąk ban­kiera Marcina i który oświecił ich umysły niewyga­słym światłem. Statek zabrał naszych pięciu rozbit­ków w drogę do Kanady, gdzie stali się oddanymi i zagorzałymi apostołami sprawy Kredytu Społecz­nego.

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com